Jesteśmy

Nasz tryb podróżowania zmienił się całe 28 miesięcy temu. Nawet wcześniej. Nie precyzując daty, dokładnie wtedy, kiedy mój brzuch zaczął zasłaniać stopy. Potem zasłonił wszystko inne i pozbawił mnie tanecznej gracji chodu. Gibałam się dzielnie z podwójną łobuzerką wewnątrz, która jak tylko wydostała się na świat, przewróciła życiem moim i całej najbliższej gawiedzi.

Kiedyś myślałam sobie, jak to będzie cudownie, bo przecież takie małe, a nawet jeśli dwa (no co, każdy z nas ma dwie pary rąk!), to wystarczy wziąć, nakarmić, ubrać, ukołysać, odłożyć i jechać! Tak, tak. Jazdę to ja miałam przez ponad dwa lata, co oczywiście nie przeszkodziło w kupnie przyczepy rowerowej już po 1,5 miesiąca życia bliźniaków. Życie i doświadczenie matki zaskoczyło mnie kapitalnie. W skrócie – przez 3 miesiące prawie non stop, dzień i noc siedziałam z mleczarnią w pełnej gotowości. Skończyłam karmić jak skończyli 26 miesięcy. Problemy ze spaniem dzieci na płasko rozwiązaliśmy chustonoszeniem – to była nasza wolność, można się przemieszczać i ręce wolne. Tak do 9kg, potem to już tylko rehabilitacja. Oczywiście, nigdy nie było sprawdzonych rozwiązań, bo ja je musiałam sama, na upartego sprawdzać.

Minął rok, wydawałoby się, że spokojnie na jakieś Mazury możemy wyskoczyć z dziećmi w przyczepce, lecz jedyne na co było mnie stać, to puknąć się porządnie w głowę. Udało się co prawda uskutecznić kilka weekendowych wypadów, niestety okupionych nerwami, które mogłyby skruszyć nasze ukochane góry. Proza wdzierała się wszędzie – pieluchy (wybrałam wielorazowe tetry, które prać trzeba), chlew przy każdym jedzeniu, ryki w stereo, maruderstwo przy zmianie miejsca, jazda autem (koszmar). Pewnego razu przy kolejnej lekturze dotarłam do terminu High Need Baby – tak właśnie mogę opisać naszą ukochaną dwójeczkę. Trochę mi wtedy ulżyło, bo oczywiście wszyscy naokoło próbowali utwierdzić mnie w przekonaniu, że z naszymi dziećmi jest coś nie tak (drogie młode i przyszłe mamy! nie dajcie się dobić!).

Po drugim roku życia łobuzerki z dumą obserwujemy, jak w lot podłapują nasze pasje. Rowerki biegowe dostali jeszcze długo przed 2. rokiem życia – nawet nie trzeba było im tłumaczyć do czego służą. W górach po wyciągnięciu z nosideł to jak stare juhasy – byle przed siebie, byle pod górę! A przygoda dopiero się zaczyna!

Przyczepa jest cudowna. Do żłobka przez park i ścieżki rowerowe – 7 minut. Autem 15 i problem z parkowaniem. Dzieci są jednak zbyt żywe, potrzebują ruchu, nowości, jednocześnie rutyny, dlatego długotrwałe podróże z dziećmi w przyczepie są niewykonalne. Natomiast przyznam, że prostota bycia matką i żoną (w końcu!) nauczyła mnie cieszyć się miniwyprawami w granicach własnej dzielnicy oraz odkrywać dla siebie i dzieci najbardziej pierwotne piękno. O tak, życie nam się przewartościowało…

Kiedyś miałam parcie na tworzenie wielkich, wspaniałych rzeczy. Zwykle nie udawało mi się zrobić ułamka z nich i opadałam na fotel pełna rozczarowania. Teraz tym bardziej wiem, że mniej, znaczy więcej. Łatwiej zrobić kilka drobnych kroczków niż jeden wielki sus. Nie zamierzam więc tu wypisywać wstrząsających historii wypraw na koniec świata, ale może zdarzy mi się, że napiszę kilka akapitów totalnej życiowej prozy. W imię podwórkowych podróży i małych kroczków założyłam bloga (by nie napisać, że „blożka”), na którego zapraszam.

http://mesmeritum.wordpress.com/

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Rodzina i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz